sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 6.

~Weronika~
Leżę w łóżku, układając się do snu, gdy naglę słyszę dźwięk esemesa. Czytając treść od razu kręcę głową. Wybieram numer Klaudii i słyszę jej głos po kilku dźwiękach oczekiwania.
- Czy to, że idę do stajni, nie jest oczywiste? - Pytam z powagą w głosie.
- Nie dla wszystkich - odpowiada, prychając śmiechem.
- Od dwóch lat jestem tam codziennie, raczej nie zmienię nagle swoich zwyczajów - mówię z przekąsem.
- Dobra, mniejsza z tym, nie wiem jak ty, ja raczej mam ochotę się wyspać, dobranoc.
- Do jutra - żegnam się i rozłączam. Jutro trening skokowy, trzeba potrenować, jeśli chcę brać udział w zawodach za miesiąc. Gaszę lampkę nocną i wtulam głowę w poduszkę. Zasypiam niemal natychmiast.

Rano budzę się niechętnie i patrzę na nieubłaganie dzwoniący budzik. Szósta trzydzieści.
- Zaspałam! - wrzeszczę i strącam natarczywe urządzenie. Szybko zakładam bryczesy, pierwszą lepszą koszulkę, zgarniam bluzę z wieszaka i wiążę włosy w niedbały kucyk. Prężnym krokiem zmierzam do łazienki i wydaje mi się, że zaraz mnie szlag trafi, gdy okazuje się, że ktoś jest w środku.
- Kochana siostrzyczko, musisz zaczekać - słyszę przymilny głos mojego brata, kiedy pukam.
- Wyłaź mendo, śpieszę się - warczę, ale on, jak zawsze zresztą, ma mnie w dupie. - Masz minutę!
- Niedoczekanie - krzyczy przez drzwi, w które dopiero co kopnęłam. Jest o rok starszy i codziennie przed lustrem spędza co najmniej pół godziny. Jedyne pocieszenie w tym, że zwykle wstaje punktualnie, więc zaraz powinien wyjść. Nie mylę się. Już po kilku minutach słyszę dźwięk otwieranego zamka. Biegnę przez korytarz, a kiedy mijam Kacpra natychmiast jednym ruchem dłoni czochram jego czuprynę, którą przez ostatnie dwa kwadranse tak starannie układał na żelu. Klnie pod nosem, ale zanim zdąży cokolwiek zrobić, ja wślizguję się do łazienki i zamykam drzwi. Najprędzej jak potrafię wykonuję wszystkie poranne czynności. Zbiegam na dół, łapię kanapkę, zbieram plecak z rzeczami z przedpokoju i wypadam na zewnątrz jak szalona. Biegnę jak idiotka przez podwórze, potem pięćset metrów z górki i jestem na przystanku. Klaudia patrzy na mnie z dezaprobatą i wyciąga ze swojej torby dwulitrową wodę.
- Zawsze to samo - mruczy, podając mi butelkę.
- Cicho bądź - sapię, opieram ręce na kolanach i upijam łyk. W tym momencie obok nas zatrzymuje się bus. Wsiadamy obie i zajmujemy miejsca. Oddycham z ulgą i próbuję się uspokoić po biegu.
- W końcu odjedzie bez ciebie - śmieje się przyjaciółka i klepie mnie w ramie.
- Oby nie - odpowiadam i prostuję plecy, opierając się. Dalej jedziemy w ciszy, zakłócanej tylko przez pomruki tłumu i radio kierowcy. Po kilkunastu minutach wysiadamy na naszym przystanku i nieśpiesznie maszerujemy do stajni. Do ósmej zostało jeszcze pół godziny, więc zdążymy wszystko zrobić.
- Witam drogie panie - na progu stajni zastajemy komitet powitalny w formie Łukasza. - Kuba czyści Equito, gdybyś chciała wiedzieć - mówi do Klaudii, a ona jedynie kiwa głową i zmierza w stronę wyznaczonym przez chłopaka.
- Jak tam poranek? - pytam, a on nachyla się i całuje mnie na powitanie.
- Anetki nie ma, to z Kubą mieliśmy dość pracowity poranek - wzdycha i razem kierujemy się do boksów Euforii i Lotario. Bierzemy skrzynki ze zgrzebłami i czyścimy klacze, patrząc na siebie nad ścianką działową.
- To co, teren? - proponuje, a ja tylko kręcę głową.
- Trening.

*********************************************************************************************************
Przepraszam :< Przepraszam Was tak bardzo, bardzo, że tak długo nie pisałam.
Przeszłam przez śpiączkę weny, więc jeszcze żyję xD
Także zostawiam Was z tym czymś i idę spać, branoc :*