wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 7

Na wstępie chciałabym przeprosić WSZYSTKICH których jakoś uraziłam rozmową na Gadu-Gadu, w szczególności Koniowatą, Sydney i Nikki. Ostatnio przechodzę bardzo trudną sytuację rodzinną, nie chciałam, żeby to tak wyszło. Bardzo chciałabym utrzymywać z Wami pozytywne relacje. 

Jeszcze raz: Przepraszam.

************************************************************************************************

~*~
Klaudia

Wchodzę do boksu Equito i całuję Kubę na powitanie w policzek.
-Teren?- pyta z uśmiechem na ustach.
-Już ci wczoraj mówiłam...
-Ja też ci wczoraj mówiłem- przerywa mi. Popycha mnie w stronę boksu Barona- Czyść i nie marudź.
Kręcę z dezaprobatą głową i idę do siodlarni po sprzęt. Zerkam przelotnie na siodło Lotario i widzę, że jest całe zabłocone. Wzruszam ramionami i wychodzę ze swoim rzędem. Wchodzę do boksu Barona i witam się z nim. Wręczam mu marchew, którą z przyjemnością chrupie i zabieram się za czyszczenie. Czasami odwraca głowę, by skontrolować co się dzieje z jego bokiem, a potem wraca do przeżuwania porannej porcji siana.
Gdy Kuba jest gotowy, zaczynam siodłać Barona. Mój sprzęt nie wygląda wiele lepiej. Ubierając wałachowi ochraniacze, obiecuje sobie, że pójdę z tą sprawą do Doroty.
-Jedziemy?- Kuba zakłada kask i poprawia koszule.
Uśmiecham się lekko i wyprowadzam konia z boksu.

~*~

Baron wyjeżdża z wody i galopuje w stronę następnej przeszkody. Pokonuje pagórek, nieco zwalnia przy zjeździe, aby po chwili znów przyspieszyć i bez problemu pokonać powalone drzewo, zastępujące nam stacjonatę. 
Kręcę woltę, bo czuję że tracę kontrolę i siadam mocno w siodło. Odchylam ramiona do tyłu i metodą 'przytrzymaj- popuść' zwalniam wałacha do wyciągniętego kłusa. Ma jeszcze tyle energii, że aż żal jej nie wykorzystać, wiem jednak, że co za dużo to niezdrowo.
Przechodzę do żwawego stępa i podjeżdżam w stronę Eqiuto. Kuba klaszcze, gdy w końcu podjeżdżam do niego. Kłaniam się teatralnie i oboje wybuchamy śmiechem. 
-Wracajmy już. Weronika będzie zła, że znowu ją zostawiłam. 
-Nie jest sama- prycha.
-Łukasz się nie liczy- pokazuje mu język i ruszam kłusem, by szybciej znaleźć się w stajni. 
Znajdujemy się mniej więcej dziesięć minut drogi od stadniny, więc decyduje się zwolnić do stępa. Klepie wałacha po szyi, a ten jak na zawołanie prycha głośno. 

~*~

-Aneta, zrób coś z tym.- podchodząc do gabinetu właścicielki stajni, słyszę głos Weroniki- Mój sprzęt jest regularnie zabierany, nie życzę sobie czegoś takiego. 
Kobieta odpowiada, ale nie słyszę jej słów. Staram się nie podchodzić zbyt blisko, by nie przyłapano mnie na podsłuchiwaniu. 
-Stajnia ma przecież swoje wyposażenie. Jeśli to się nie zmieni....
Chwilę jeszcze porozmawiały, a następnie Weronika wyszła. Pukam do drzwi gabinetu i po usłyszeniu 'proszę' wchodzę do środka.
-Cześć Klaudia- Aneta uśmiecha się na powitanie. Odpowiadam jej tym samym i zajmuje miejsce naprzeciwko niej.
-Mam do ciebie sprawę.
Wbija we mnie wyczekujące spojrzenie.
-Potrzebujemy z Baronem trenera.

*********************************************************************************************

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 6.

~Weronika~
Leżę w łóżku, układając się do snu, gdy naglę słyszę dźwięk esemesa. Czytając treść od razu kręcę głową. Wybieram numer Klaudii i słyszę jej głos po kilku dźwiękach oczekiwania.
- Czy to, że idę do stajni, nie jest oczywiste? - Pytam z powagą w głosie.
- Nie dla wszystkich - odpowiada, prychając śmiechem.
- Od dwóch lat jestem tam codziennie, raczej nie zmienię nagle swoich zwyczajów - mówię z przekąsem.
- Dobra, mniejsza z tym, nie wiem jak ty, ja raczej mam ochotę się wyspać, dobranoc.
- Do jutra - żegnam się i rozłączam. Jutro trening skokowy, trzeba potrenować, jeśli chcę brać udział w zawodach za miesiąc. Gaszę lampkę nocną i wtulam głowę w poduszkę. Zasypiam niemal natychmiast.

Rano budzę się niechętnie i patrzę na nieubłaganie dzwoniący budzik. Szósta trzydzieści.
- Zaspałam! - wrzeszczę i strącam natarczywe urządzenie. Szybko zakładam bryczesy, pierwszą lepszą koszulkę, zgarniam bluzę z wieszaka i wiążę włosy w niedbały kucyk. Prężnym krokiem zmierzam do łazienki i wydaje mi się, że zaraz mnie szlag trafi, gdy okazuje się, że ktoś jest w środku.
- Kochana siostrzyczko, musisz zaczekać - słyszę przymilny głos mojego brata, kiedy pukam.
- Wyłaź mendo, śpieszę się - warczę, ale on, jak zawsze zresztą, ma mnie w dupie. - Masz minutę!
- Niedoczekanie - krzyczy przez drzwi, w które dopiero co kopnęłam. Jest o rok starszy i codziennie przed lustrem spędza co najmniej pół godziny. Jedyne pocieszenie w tym, że zwykle wstaje punktualnie, więc zaraz powinien wyjść. Nie mylę się. Już po kilku minutach słyszę dźwięk otwieranego zamka. Biegnę przez korytarz, a kiedy mijam Kacpra natychmiast jednym ruchem dłoni czochram jego czuprynę, którą przez ostatnie dwa kwadranse tak starannie układał na żelu. Klnie pod nosem, ale zanim zdąży cokolwiek zrobić, ja wślizguję się do łazienki i zamykam drzwi. Najprędzej jak potrafię wykonuję wszystkie poranne czynności. Zbiegam na dół, łapię kanapkę, zbieram plecak z rzeczami z przedpokoju i wypadam na zewnątrz jak szalona. Biegnę jak idiotka przez podwórze, potem pięćset metrów z górki i jestem na przystanku. Klaudia patrzy na mnie z dezaprobatą i wyciąga ze swojej torby dwulitrową wodę.
- Zawsze to samo - mruczy, podając mi butelkę.
- Cicho bądź - sapię, opieram ręce na kolanach i upijam łyk. W tym momencie obok nas zatrzymuje się bus. Wsiadamy obie i zajmujemy miejsca. Oddycham z ulgą i próbuję się uspokoić po biegu.
- W końcu odjedzie bez ciebie - śmieje się przyjaciółka i klepie mnie w ramie.
- Oby nie - odpowiadam i prostuję plecy, opierając się. Dalej jedziemy w ciszy, zakłócanej tylko przez pomruki tłumu i radio kierowcy. Po kilkunastu minutach wysiadamy na naszym przystanku i nieśpiesznie maszerujemy do stajni. Do ósmej zostało jeszcze pół godziny, więc zdążymy wszystko zrobić.
- Witam drogie panie - na progu stajni zastajemy komitet powitalny w formie Łukasza. - Kuba czyści Equito, gdybyś chciała wiedzieć - mówi do Klaudii, a ona jedynie kiwa głową i zmierza w stronę wyznaczonym przez chłopaka.
- Jak tam poranek? - pytam, a on nachyla się i całuje mnie na powitanie.
- Anetki nie ma, to z Kubą mieliśmy dość pracowity poranek - wzdycha i razem kierujemy się do boksów Euforii i Lotario. Bierzemy skrzynki ze zgrzebłami i czyścimy klacze, patrząc na siebie nad ścianką działową.
- To co, teren? - proponuje, a ja tylko kręcę głową.
- Trening.

*********************************************************************************************************
Przepraszam :< Przepraszam Was tak bardzo, bardzo, że tak długo nie pisałam.
Przeszłam przez śpiączkę weny, więc jeszcze żyję xD
Także zostawiam Was z tym czymś i idę spać, branoc :*

poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 5

~*~
Klaudia

Siedzę w autobusie, tuż obok mnie jest Weronika. Skłamałabym gdybym powiedziała, że jest mi żal Anety. Myślę, że po tym wszystkim co zrobiła koniom i nam, jak najbardziej jej się należy. Obawiam się tylko, że jeśli Dorota nie zgodzi się na trenowanie mnie, to moją ostatnią deską ratunku zostanie Aneta. A przecież nie wiadomo, czy zdąży wyjść ze szpitala i wyzdrowieć.
Autobus zatrzymuje się na naszym przystanku. Zbieramy wszystkie rzeczy i wysiadamy. Zaczyna kropić.
-Jak myślisz?- słyszę nagle własne słowa- Bardzo z nią źle?
Mierzy mnie zdziwionym spojrzeniem.
-Martwisz się o nią?- pyta.
Kręcę głową.
-Po prostu pytam.
Zastanawia się chwilę.
-Nie wiem. Mam nadzieje że tak, bo wtedy Dorota będzie musiała znaleźć zastępstwo. Założę się że i tak nie znajdzie nikogo, więc sama będzie prowadzić jazdy.
-Albo je odwoła- zauważam. Chce wierzyć, że Wera ma racje, ale świetnie znamy Dorotę. Musiałoby się stać coś naprawdę bardzo poważnego, a wiemy przecież że wstrząs mózgu nie będzie wystarczający.
Reszta drogi mija nam w ciszy.
Żegnamy się przy domu przyjaciółki. Musze przejść jeszcze kawałek drogi. Tym razem sama.
Brakuje mi Kuby. Nie widzimy się zaledwie pół godziny, a ja już tęsknie. Weronika powiedziałaby że to obsesja, ale to nie jest prawda. Po prostu mi na nim zależy. Bardzo się zżyliśmy. Nie wiem jak on, ale ja nie wyobrażam sobie życia bez niego.
Wchodzę do domu, krzyczę mamie "cześć" i ruszam na górę do swojego pokoju. Kładę plecak na ziemi i wskakuję pod prysznic. Zmywam z siebie trud i zmęczenie całego dnia, zakładam czystą piżamę i wychodzę.
W pokoju siedzi Kuba.
-A ty tu co?- dziwię się.
-Przyszedłem. Nie mogę?- pyta niewinnie.
-Jasne że możesz.
Siadam mu na kolanach i przez chwilę trwamy w milczeniu.
-Będziesz jutro w stajni?
Kiwa głową.
-Znowu teren?- ten zadziorny uśmiech na widok którego drży mi serce. Muszę mu jednak odmówić.
-Powinnam poćwiczyć z Baronem na ujeżdżalni- mruczę niezadowolona. Wiem że będzie niepocieszony, ale nie mam wyboru.
-Cały tydzień z nim ćwiczysz na ujeżdżalni- zauważa.
-Jeśli chcę dobrze wypaść na zawodach, muszę ćwiczyć.
-Przypomnij mi: idziesz na crossa?
Kiwam głową.
-Z tego co mi wiadomo, toru nie da się zrobić na ujeżdżalni- uśmiecha się znowu.
-Spadaj szujo- odpycham go lekko i siadam obrażona na łóżku. Wygrał.
Przez chwilę siedzimy w ciszy. Podchodzi do mnie, całuje mnie na pożegnanie i wychodzi.

~*~

Budzę się. Przeciągam, wstaję z łóżka i idę do łazienki.
Wiem jednak że mój dobry humor za niedługo minie. Tata nie wrócił na noc do domu. Przeczuwałam to już wcześniej. Tym razem, uświadomił mi to płacz mamy. Wiem jednak że teraz nic z tym nie zrobię.
Jem lekkie śniadanie, biegnę do góry ubrać się w rzeczy jeździeckie. Piszę esemesa do Wery, z pytaniem czy idzie do stajni, pakuję sprzęt i wychodzę z domu.
Teraz liczy się tylko Baron.

*******************************************************
Kodeline coś kiepsko idzie, ale ja napisałam :)

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 4.

- Jak to w szpitalu? - Pyta Klaudia, siadając obok mnie na kanapie w siodlarni.
- No, bo kochana Karolina spłoszyła Lotario na skokach, ona wpadła na przeszkodę i jej stojak w głowę walnął - mówię, po czym zastanawiam się nad swoimi słowami. - Jak tak teraz o tym opowiadam, wydaje mi się to niezwykle śmieszne - dodaję po chwili.
- Wylądowała w szpitalu, bo uderzył w nią stojak? - Powtarza przyjaciółka, marszcząc brwi.
- Też mnie zdziwiło, kiedy zemdlała, najwyraźniej echo rozeszło się po jej pustej głowie i to przez fale dźwiękowe - prycham, opierając głowę na ramieniu Łukasza, który siedzi obok mnie.
- Ma wstrząs mózgu - stwierdza. - Widocznie jednak jej głowa nie jest taka pusta.
- Już myślałam, że jestem prorokiem - wzdycham i wstaję. Od razu idę do boksu Euforii. Głaszczę ją, daję jej marchewkę. Wchodzę do boksu, otwierając drzwi na oścież. Wyprowadzam klacz i wskakuję na oklep. Trzymając się grzywy kieruję ją łydkami na padok. Chwytam przewieszony przez ogrodzenie uwiąż i przerzucam pod jej szyją, zaplątując na końcach. Otwieram z grzbietu bramę i wjeżdżam na okrągły maneż. Po szybkiej rozgrzewce zaczynam galopować. Euforia jest w wyśmienitej formie, nawet najlżejszy ruch łydek sprawia, że idzie pewniej i wie co robić. Po chwili z stajni wychodzi Łukasz i kieruje się w moją stronę.
- Jazda bez instruktora? - Pyta z nutą sarkazmu w głosie.
- Instruktor kontuzjowany innej opcji nie mam - odpowiadam zgryźliwie, przechodząc do kłusa.
- Karolinie powinni dać zakaz wchodzenia na halę.
- Raczej na teren stajni - stwierdzam, kręcąc głową.
- Może masz rację, ale niestety, raczej nic z tym nie możemy zrobić - wzdycha ciężko. - Jedziemy jutro w teren? - Zadaje pytanie, idealnie odczytując moje myśli.
- Pewnie. Tylko nie tak jak ostatnio - mówię z wyrzutem.
- Nie wiem o co ci chodzi - odpowiada, patrząc na mnie, jakby rzeczywiście zapomniał.
- Może o to, że wrzuciłeś mi do rzeki, było zimno i wracałam do domu mokra - przypominam, mrużąc oczy.
- Ach! No tak, widzisz, moja krótka pamięć - woła przez śmiech, kiedy ja zeskakuję na ziemię.
- Nie wiem jak ty, ale ja jadę do domu - stwierdzam, biorąc uwiąz i kierując się z klaczą do stajni.
- Odwieźć cię?
- Nie trzeba, mam busa za dwadzieścia minut - odpieram, staję na palcach, całuję go i odchodzę, machając do niego. Odprowadzam Euforię do boksu, czyszczę ponownie kopyta i wycieram spoconą sierść słomą. Na pożegnanie głaszczę ją po chrapach i idę do siodlarni. Szybko się przebieram i biegnę na przystanek, nie chcąc się spóźnić.
- Nie zaczekasz? - Krzyczę do Klaudii, która jedną nogą jest już w pojeździe.
- Gdybym nie ja, już by odjechał - śmieje się, po czym obie kupujemy bilety i siadamy obok siebie.

******************************************************************************************************
Taka dupa dzisiaj, no.
Nie umiem pisać, trudno, dam radę xd SAME DIALOGI! DLACZEGO JA TO ZROBIŁAM?! :C Nie powinnam tego w ogóle publikować, ale już nieważne, później się akcja rozkręci i będzie mi łatwiej ;) Jedyna nadzieja w Young :D Pisz kurde, bo Tobie to lepiej wychodzi :P Także, dopijając herbatkę kończę to coś i idę do książek, pa pa :>

Rozdział 3

Jedziemy spokojnym stępem po leśnej drodze. Konie parskają, słychać odgłosy stawiania ich kopyt na ziemi. Jest spokojnie, przyjemnie, cicho.
-Jeszcze tylko miesiąc- zauważa Kuba i nachyla się żeby poklepać Equito po karej szyi.
Nie odpowiadam. Wie co o tym sądzę, nie musze mu nic tłumaczyć. Zbyt dużo przepłakanych nocy. Zbyt dużo telefonów o północy. Zbyt dużo wymienionych esemesów, by nie wiedział co o tym myślę.
-Za niedługo są zawody w crossie- próbuje zwrócić moją uwagę-  Zamierzasz wziąć udział?
-A myślisz że jesteśmy gotowi?- przez ‘my’ mam na myśli siebie, bo zdaję sobie sprawę z tego że Baron jest perfekcyjnie przygotowany. Uwielbia crossy i skoki przez przeszkody.
-Myślę, że tak- uśmiecha się lekko. Oczywiście. Zawsze powie to samo. Nie przyjmuje do wiadomości mojej samokrytyki.
-Ja nie jestem o tym przekonana. Powinnam wziąć parę lekcji, ale Aneta raczej za mną nie przepada.
-Ona za nikim nie przepada.
-Z wzajemnością.
Parskamy śmiechem i ruszamy energicznym kłusem. 
-Może Dorota Cię przygotuje?
-A czy ona przypadkiem nie przygotowuje Ciebie?
-Nie startuję w zawodach- burczy i przechodzi w galop. Wiem co to oznacza.
Wyścig.
Mój umysł jest tak chętny wrażeń, że zapominam zapytać chłopaka dlaczego się wycofuje. Wiem że jeśli będzie chciał, sam mi o tym powie. Muszę jedynie uzbroić się w cierpliwość.
Również przechodzę do galopu. Robię półsiad, luzuje nieco wodze. Baron już wie co to oznacza. Świetnie zna te znaki. Wyrywa się, przyspiesza i już po chwili jesteśmy na równi z Equito.
Nie odpuszczamy. Ciągle się ścigamy. Wiem że oby dwa ogiery mogłyby tak galopować jeszcze długo, długo- dawno nie były już w terenie. Poza tym uwielbiają się ścigać, szczególnie ze sobą. W końcu klepię Kubę w ramię i zwalniamy do szybkiego kłusa. Powoli się ściemnia.
-Wracamy?
Kiwa głową. Na polanie robimy ogromne koło, i wracamy tą samą ścieżką, którą przyjechaliśmy. Szybki kłus zmieniliśmy w wolny trucht a następnie mulasty stęp. Kocham takie tereny niemal tak samo jak Barona. Trzymamy się za ręce z Kubą, ale nic nie mówimy, bo po co. Jest dobrze tak jak jest.
Gdy dojeżdżamy do stadniny jest już kompletnie ciemno. Na drodze świecą się latarnie, a ze stajni dochodzą odgłosy karmienia koni. Zeskakujemy, luzujemy popręgi i wracamy z podopiecznymi do boksów.
Spokojnie rozczyszczam siwuska, nagradzam marchewką i odnoszę sprzęt do siodlarni. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie blada jak ściana Weronika w środku.
-Aneta, jest w szpitalu.

_______________________________________________________
Cieszę się że się podoba :-)
Dzisiaj nie mam jakiejś szczególnej weny na pisanie dopisku ode mnie, odsyłam Was zatem do notki Kodeline, która pojawi się za niedługo :p

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 2.

- Pojechali - mówię, wychodząc przed stajnię. - Oczywiście uciekli z treningu.
- No to trzeba się będzie użerać z Anetą we dwójkę, żadnego wsparcia - narzeka Łukasz, stając za mną i obejmując mnie w talii. Opieram się o niego i podnoszę głowę do góry, patrząc na jego twarz.
- Siodłajcie konie - dobiega nas stłumiony krzyk z korytarza. - Żadnych opóźnień, pięć minut i na hali.
- Chyba ją coś boli - szepczę zgryźliwie, ale pomimo wszystko kieruję się do siodlarni. Biorę rząd i idę do boksu Euforii. Naprędce szczotkuję jej sierść i czyszczę kopyta. Szybko zakładam siodło, ogłowie oraz ochraniacze i wyprowadzam klacz na ujeżdżalnię. Instruktorka stoi na środku, uderzając palcem w zegarek.
- Dwie minuty opóźnienia.
- Nie da się oporządzić konia w mniej niż dziesięć minut - stwierdzam, wkładając stopę w strzemię i siadając w siodle.
- No patrz, a dałaś radę w siedem - odszczekuje się Aneta, machając beztrosko batem do lonżowania. Za to najbardziej jej nienawidzę. Robi to za każdym razem, choć wie, że niemal wszystkie konie, prywatne czy nie, boją się tego jak ognia.
- Możesz przestać? - Pytam w końcu zdenerwowana.
- Nie marudź tylko jeźdź. Łukasz, wsiadaj wreszcie na tą szkapę - upomina chłopaka, który stoi na środku, wydłużając strzemiona.
- Moja wina, że ktoś jeździł na siodle Lotario?
Kolejna wada Anety. Bez tupetu, bardzo często bierze z siodlarni osprzęt innych koni. Dzieci, które lonżuje nie chcą zazwyczaj jeździć na wysłużonych siodłach, więc pożycza je od innych. Najczęściej trafia na rząd Łukasza, mój lub Klaudii. Jakimś cudem jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś jeździł na jej Stubbenie.
- Mogłabyś chociaż pytać, kiedy je bierzesz - mówi, kiedy w końcu udaje mu się doprowadzić puśliska do odpowiedniej długości.
- Nie widzę takiej potrzeby. Rozprężaj ją szybko, chyba, że nie chcesz skakać - prycha, zarzucając bat na ramię. Euforia puszcza się galopem wokół hali, gdy Lotario staje jak wryta. Szybko opanowuję klacz, aby uniknąć nieszczęścia. Zatrzymuje się jedną foule przed instruktorką.
- Odłóż ten cholerny bat - syczę przez zęby, nakłaniając kasztankę do ponownego stępa.
- Panuj nad koniem, a nie kieruj bezpodstawne pretensje do mnie - oburza się, ustawiając stacjonatę. - Do kłusa!
Patrzę na Łukasza, który jest tak samo niezadowolony jak ja. Oboje przyspieszamy w tym samym momencie. Instruktorka wykrzykuje polecenia, ale nie słuchamy jej. Jak zawsze gada coś od rzeczy. Wiemy doskonale o co chodzi. Mi zapewne każe trzymać nadgarstki pionowo, a koledze za mną przestać anglezować z wodzami. Zawsze to samo. Automatycznie korygujemy błędy i reagujemy na rozkaz "Galop". Nie cierpię treningów ze względu na ich monotonność. Ciągle to samo. Stęp, kłus, galop, skoki, stęp, koniec. Staram się wyciągnąć krok Euforii, jednak na naszej hali nie mam okazji tego zrobić. Zanim zdążę dodać łydkę na długiej ścianie, już jestem przy krótkiej i tak w kółko.
- Zaczynamy! Stacjonata, krzyżak, okser, stacjonata i rząd. Trzy najazdy. Liczę wam czas, Łukasz, wjeżdżaj do środka, Weronika pierwsza - mówi Aneta i wyciąga z kieszeni stoper. Chłopak wykonuje polecenie, więc zostaję sama na ścianie. Na słowo "Start" natychmiast najeżdżam na wyznaczoną trasę. Siedem przeszkód, wszystkie czysto.
- Dwadzieścia trzy, piętnaście. Zmiana.
Teraz to ja patrzę, jak Lotario leci nad przeszkodami. Pokonuje je zgrabnie, wybija się w idealnym momencie i ląduje równie dobrze.
- Tylko się nie zabij - słyszę od strony drzwi. Wiem, co się zaraz stanie. Karolina również jest tego świadoma. Nie mija kilka sekund, gdy pojawia się problem. Klacz Łukasza nie zawraca sobie głowy skokiem, po prostu wbiega na przeszkodę. Drąg ląduje kawałek dalej, z kolei metalowy stojak uderza w czaszkę Anety. Nawet nie reagujemy, kiedy ona mdleje.

************************************************************************************************
Witam, witam :D
Tym razem z tej strony Kodeline. Jak widać, ja piszę z perspektywy Weroniki, co wyjątkowo mi pasuje.
Taka akcja w drugim rozdziale, ach, nie mogłam się powstrzymać :3
Kocham wypadki i to musicie wiedzieć, dosłownie je uwielbiam :D
Także, no. Znamy się już, więc ja kończę, czekam aż Young napisze notkę, bo wena mnie napada, do usłyszenia C:

Rozdział 1

-Klaudia, mogłabyś zostać po lekcji?- nasz matematyk. Jak zwykle. Jego lekcja nie trwa 45 minut, a 55. Mam ochotę coś odszczeknąć, ale nie chce wyjść na niegrzeczną.
-Masz coraz to większe problemy z matematyką- nawet go nie słucham. Co tydzień mówi mi to samo.
-Cała klasa ma problemy z matematyką- zauważam zgryźliwie i pakuje książki do torby.
-Rozmawiamy o Tobie. Czy ty zamierzasz coś z tym zrobić?
-Um, jasne- odpowiadam i uciekam z klasy. Biegnę tak długo, aż znajduję się poza murami szkoły.
Już tylko miesiąc powtarzam w myślach. Miesiąc tych męczarni, a potem wakacje. Nie interesuje mnie co będzie po nich. Liczy się to że będą, i to już za 30 dni.
Zatrzaskuje za sobą drzwi i już spokojnym krokiem idę w stronę przystanku. Do Kuby. Do Weroniki. Do Magdy. Do Łukasza. Do wszystkich. Z daleka od tego przeklętego miejsca.
Od razu ląduje w ramionach Kuby. Uwielbiam jego ciepło, czułość, delikatność, poczucie bezpieczeństwa które mi zapewnia. Może wyglądamy sztucznie, może jak nastolatki z amerykańskiego filmu, ale zupełnie się tym nie przejmujemy.
-Nareszcie piątek- mruczę do jego koszulki. Śmiejemy się cicho i podchodzimy do autobusu który właśnie podjechał.
-Jedziemy do stajni?- pyta Wera, sadzając się na kolanach Łukasza. Kiwam lekko głową.
-Chce obaczyć co tam u Barona. Myślicie że Aneta też będzie?
-Na pewno.- na twarzy Kuby pojawia się nieprzyjemny dla oka grymas- Z tego co mi wiadomo ma dzisiaj jakieś dzieci na lonże.
Wydajemy stłumione westchnienie. Nie przepadamy za Anetą. Niby dobrze uczy, ale jej metody pozostawiają wiele do życzenia i ciężko czasem zrobić to o co prosi. Sytuacja wygląda inaczej gdy jazdy prowadzi Dorota- właścicielka stajni- ale ona raczej robi to sporadycznie. Nie wiadomo do końca czy z lenistwa czy braku czasu, ale żeby zaciągnąć ją na halę, trzeba się nieźle nagimnastykować.
Autobus podjeżdża na przystanek i wysiadamy. Od razu kierujemy się w stronę żelaznej bramy i przekrzykując się co będziemy robić wpadamy do stajni. Widzę Karolinę, uciekającą szybko z boksu Teardrop. Patrzymy na siebie z Kubą porozumiewawczo i idziemy do siodlarni po sprzęt naszych koni.
-Teren?- pyta i uśmiecha się lekko.
Doskonale wie że mu nie odmówię.

______________________________________________________
Hejka :-)
No więc zauważyłam, że ktoś jednak wszedł na tego bloga więc postanowiłam dodać nową notkę. Witam Nikki i Oligator które skomentowały notkę oraz Koniowatą, która dodała bloga do obserwowanych :) Nie wiem czy ktoś zauważył, ale nie będę prowadziła go sama, ale z Kodeline z czego jestem bardzo zadowolona ^^
To zakończenie takie troche z dupy, ale nie miałam pomysłu, więc zostało tak. Rozdział 2 doda Kodeline. Pytanie brzmi: czy mamy pisać kto pisze? Tzn. Klaudia czy Weronika? Czekam na Wasze odpowiedzi w komentarzach.
O no i dodałyśmy Bohaterów :) Po prawej stronie są strony i poza główną znajdziecie tam też bohaterów, końskich i ludzkich. Serdecznie zapraszamy ;p